niedziela, 1 marca 2015

Back in the game?

Po ponad roku, wracam do gry.
Poprawka.
Po ponad roku chciałabym wrócić do gry.

Rok. 12 miesięcy. Jak to dużo.
A z drugiej strony jak to mało.

Prawie równo rok temu budzę się z dziwnym bólem głowy. Wstaję, w głowie mi się kręci jak po sporej dawce promili. I tak cały dzień. I noc. I kolejny dzień. I kolejna noc.
Idę do lekarza. Na pierwszy rzut oka wszystko ok, nie wiadomo co mi jest. Pielgrzymka po specjalistach. Podejrzenia o wszystko co możliwe, od zaburzeń
równowagi do guza mózgu.

Strach. Ohydny paraliżujący strach.

Chociaż chciałabym wyłączyć zdolność myślenia, scenariusze w głowie piszą się same. Czarne, najczarniejsze.

Wyniki badań budzą mnie z letargu.

Z mózgiem wszystko w porządku. Zniekształcenie kręgosłupa w odcinku szyjnym powoduje ucisk na nerwy. Już pierwsza godzina rehabilitacji likwiduje zawroty głowy. Z każdą kolejną czuję się coraz lepiej.
Wracam do równowagi. Przebudzenie. Ulga. Radość. Wdzięczność.

Mija kilka tygodni.

Pora na cokwartalną wizytę kontrolną Benka u neurologa pediatry i encefalografię. Normalka dla dzieci po przebytym zapaleniu mózgu. Idziemy do „naszego” szpitala. Na oddziale neurologicznym znamy każdy kąt.

Każda wizyta przenosi mnie 5 lat wstecz.

Powraca ścisk żołądka.
Powraca bezsilność.
Powracają obrazy Benka podłączonego do zwojów rurek.
Powraca płacz dzieci i niema rozpacz rodziców z sąsiednich pokoi.
Powraca diagnoza. Herpes enzephalitis. Opryszczkowe zapalenie mózgu. Średnia roczna zapadalność to 1:500.000.
Powraca strach.
60% leczonych przypadków kończy się śmiercią.
Przeżyje?

Przeżył. Herpes enzephalitis to jedyne wirusowe zapalenie mózgu, które da się leczyć. Szybka, trafna diagnoza i natychmiastowe podanie leku ratują mu życie. Po miesiącu możemy go zabrać do domu.
Wracamy pokaleczeni. Dosłownie i w przenośni.

Zaatakowany obszar mózgu Benia już nigdy nie odżyje.
A ja już nigdy nie zapomnę tego miesiąca. I tego miejsca.
Wtedy jeszcze nie zdaję sobie z tego sprawy, ale przyszłość pokaże, że przeżycia szpitalne będą do mnie wracać przy każdej chorobie Benia.

Rokowania po wypisie ze szpitala: Brak widocznego upośledzenia spowodowanego zapaleniem mózgu, ale lekarze nie są w stanie stwierdzić, za jakie funkcje  odpowiada martwa część mózgu.
Z czasem się dowiemy. Albo nie.

Dlatego co kwartał lądujemy w „naszym” szpitalu i co kwartał powtarzamy u Benka elektroencefalografię.

Tak też było na początku marca ubiegłego roku.

Po elektroencefalografii dzwoni do nas Benka neurolog.
Z potoku słów naszej doktor zostają mi w pamięci pojedyncze hasła: patologiczny obraz, brak faz snu, konieczne dalsze diagnozowanie, leczenie, wyładowania o charakterze epileptycznym…

I znowu strach. Znowu nieproszone czarne scenariusze. Czarne, czarniejsze, najczarniejsze.

Aż w końcu nie mogę znieść więcej.

Nagle wszystkiego jest za dużo.

Za dużo informacji, za dużo czarnego, za dużo myśli, za dużo wspomnień, za dużo płaczu, za dużo chorób, za dużo deszczu, za dużo do zrobienia, za dużo do przeczytania, za dużo planów, za dużo zmian, za dużo zobowiązań.

Dobre rzeczy, choć przecież zdarzają się cały czas, przestają się liczyć. Jest tylko strach co będzie i świadomość, że to wszystko to po prostu za dużo jak na moje barki.

Zaczynam spadać w przepaść.
Chcę się zatrzymać, ale nie potrafię.
Powoli dociera do mnie, że sama nie wyhamuję.
Próbuję złapać jedną z pomocnych rąk wyciągniętych w moją stronę.
Nie mogę. Prędzej czy później każda się wyślizguje. A może to ja ją wypuszczam.
Resztkami sił i zdrowego rozsądku dzwonię do poleconej psychoterapeutki.




Po kilku tygodniach terapii uświadamiam sobie, że już nie spadam.
Co więcej, w tej znienawidzonej czarnej dziurze zauważam schody. Zaczynam niezdarną wspinaczkę.
W pewnym momencie pojawia się światło. Teraz łatwiej się wspinać. 
W końcu widzę też, że te pomocne dłonie nadal są gotowe chwycić moją.
Chwytam. Tym razem mocno trzymam. Wspinaczka jest coraz łatwiejsza i coraz szybsza.

W końcu stoję na powierzchni. Jest jasno. Grudzień 2014.

Powoli próbuję poukładać sobie wszystko, co wydarzyło się w ciągu minionych miesięcy. 

Poukładać. Wytłumaczyć. Zrozumieć. Zaakceptować.

Bo przecież nie wydarzyło się nic aż tak strasznego. Ot wzloty i upadki. Jak w życiu każdej innej osoby.

Uczymy się życia z chorobą Benia i z wynikającym z niej dużym deficytem koncentracji.
Uczymy się życia z tabletkami, jakie mu podajemy 2 razy dziennie.
Uczymy się życia z jego ciągłym zmęczeniem i rozdrażnieniem, jakie powodują wprowadzone leki. 
Uczymy się życia z niepewnością, czy lek przyniesie oczekiwany rezultat.
Oswajamy strach o to, co przyniesie jutro.

A ja, powoli, na nowo uczę się panowania nad czarnymi scenariuszami.
I na nowo odkrywam radość z pisania.

Wracam do gry.
Powoli, ale wracam.

Ola