piątek, 16 sierpnia 2013

O Nówce i endorfinach

Oj leniłam się.
W kwestii blogowania. Głównie.

W innych też, ale co tam, absolutna szczerość mnie nie obowiązuje, bo zgodnie z zamierzeniem pierwotnym, blog ma być zapisem tego, co mnie uszczęśliwia.

A z tym lenieniem to też nie do końca prawda.

Dzisiejsze przebudzenie i powrót (chyba) na łono blogowego świata jest efektem wyjątkowo intensywnego zastanawiania się.

Zastanawiałam się dziś bowiem nad rzeczami wieloma. Takimi może i wartymi wspomnienia, ale też takimi, które lepiej przemilczeć, bo wstyd się przyznać (nawet przed sobą), że człowiek się nad nimi zastanawia.

Zastanawiałam się między innymi, jak wytłumaczyć (sobie) tę moją blogową przerwę. I naturalnie na pierwszy ogień poszłam po najmniejszej linii oporu przypisując winę wiosenno – letniemu lenistwu.

Czy intensywność blogowania własnego + wpadania na inne blogi + komentowania, jest odwrotnie proporcjonalna do czasu obecności słońca na niebie?
Może jest efektem kompromisów? Albo jakiegoś konformizmu?

Bo przecież pisać byłoby o czym.
Mój świat nie zatrzymał się nagle w miejscu, tylko dalej truchtał sobie w swoim zwyczajowym tempie, czasem podskakując jak czterolatek, a czasem wlokąc się ociężale.

Dalej piekłam ciasta, dalej przestawiałam graty, dalej kleiłam, podróżowałam, pieliłam, organizowałam, pracowałam, słuchałam, obserwowałam, śmiałam się i płakałam. A moja dziatwa dalej produkowała twory, na których pożywiłby się niejeden językoznawca.

Krótko mówiąc materiał do pisania znalazłby się.
Tylko chęci wybrały się na urlop.

Ale chyba właśnie zapowiedziały powrót. Chyba. Bo na razie tak jakoś nieśmiało się czają. No nic, zobaczy się. Jak to ja często powtarzam: będzie co ma być.

A dziś będzie o drobince szczęścia dnia dzisiejszego (drobinek było z pewnością dziś więcej, ale TA była największa).

Otóż wytaszczyłam z piwnicy rower. Pięcioletnia Nówka.

Tak, tak nie pomyliłam się. Zakupiłam to cudo ponad 5 lat temu z zamiarem regularnego ujeżdżania go we wszelkich możliwych celach od rekreacyjnych począwszy, na czystko praktycznych skończywszy. I tak oto złożyło się, że moją pierwszą przejażdżką, była wizyta u mojej pani ginekolog.
Pani ginekolog potwierdziła mi podczas tej pamiętnej wizyty, że jestem w ciąży i choć sport jest generalnie cacy, to niech ja lepiej tę moją Nówkę odstawię na kilka tygodni do piwnicy, tak na wszelki wypadek, żeby się wszystko ładnie uleżało i porządnie zagnieździło. 
No więc ja rower grzecznie zapięłam, kask w rękę i dalejże na metro. Przyszły tatuś przyjechał tegoż dnia po Nówkę i wstawił do piwnicy. I tak sobie bidula czekała w kompletnym zapomnieniu aż po dziś dzień.

Dziś podczas mojej sesji Być-Albo-Nie-Być, przypomniało mi się jak przez mgłę, że ja chyba mam w piwnicy rower i tak oto Nówka ujrzała światło dzienne. Po szybkich pracach konserwacyjnych i kilku próbnych okrążeniach na parkingu (tak, czułam się jak Bambi, który uczy się chodzić), uznałam, że jestem gotowa i udałam się Nówką na wieczorne zakupy.

Rany, jak frajda.
Dobrze, że komarów nie było, bo śmiałam się jak głupi do sera.
Sporo endorfin musiało mi się wydzielić, bo z tej radości, oprócz chleba naszego powszedniego po który pojechałam, spontanicznie zakupiłam części składowe jakiegoś nieziemskiego deseru (jeszcze bliżej niezdefiniowanego), który jutro, jadąc dalej na endorfinach, z pewnością wyprodukuję.

3 komentarze:

  1. O rany, ale Ci fajnie! Jazda na rowerze w ciąży rzeczywiście może się źle skończyć, potwierdzam. A chęcią do blogowania się nie przejmuj- to ma sens tylko wtedy, jak się chce!Cieszę się,że Ci się zachciało! :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Olu! Też mi dopiekłaś...u mnie stoi w "graciarni" 4-letnia Nówka!!!
    No i co ja teraz mam zrobić?
    Pójdę jutro ją przeprosić...
    A z pisaniem Jarecka ma rację (Jarecka zawsze ma rację!). Pisz, tylko jak chcesz!
    I ja tez się cieszę, że Ci się zachciało!
    Ale fajnie!

    OdpowiedzUsuń
  3. fajnie, że jesteś kochana! nie liczy się ilość, tylko jakość!no i u mnie też taka Nówka stoi hihi witaj w klubie;))buziaki!!!!

    OdpowiedzUsuń